Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i to pole nie zasiane jednak zbożem; widział na niem szerokie aleje drzew obsypanych owocem i zapatrzone w te drzewa rozradowane oczy dzieci i wnuków, które jeszcze na świat nie przyszły.
Tę wizję należało urzeczywistnić, ale dziadek King nigdy się nie śpieszył. Nie zasadził drzew odrazu, pragnął bowiem, aby rosły wraz z życiem i z historją, aby miały coś wspólnego z każdą chwilą dobrą i radosną, jaka nawiedzi jego dom. To też owego ranka, kiedy wprowadził do domu swoją młodą żonę, wyszli obydwoje na południowe pole i zasadzili pierwsze dwa ślubne drzewa. Drzew tych już teraz nie było, lecz istniały jeszcze wówczas, gdy ojciec nasz był małym chłopcem i co roku pokrywały się kwieciem tak delikatnem, jak delikatna była twarzyczka Elżbiety King, gdy spacerowała po tem starem południowem polu w zaraniu swego szczęścia i miłości.
Gdy Abrahamowi i Elżbiecie urodził się syn, na pamiątkę tę zasadzono nowe drzewo w sadzie. Mieli potem aż czternaścioro dzieci, a każde dziecko miało swoje „drzewko urodzinowe“. Każdą uroczystość rodzinną obchodzono w ten sam sposób i każdy miły gość, który spędził choć jedną noc pod dachem Kingów, musiał koniecznie zasadzić drzewko w sadzie. Jednem słowem, każde owocowe drzewko było pięknym zielonym pomnikiem jakiejś radości lub szczęścia minionych lat. Każdy wnuk miał swe drzewko również zasadzone przez dziadka, gdy tylko nadchodziła wiadomość o jego narodzinach, lecz nie były to wyłącznie drzewa jabłoni — były tam również śliwy, wiśnie i grusze. Wszystkie te drzewa nosiły imiona osób, dla których, albo przez które zostały zasadzone. Obydwaj z Feliksem wiedzieliśmy doskonale o „gruszy ciotki Felicji“, o „wiśni ciotki Julji“, o „jabłoni wuja Aleca“ i o „śliwie wielebnego Mr. Scotta“. Wiedzieliśmy o nich