Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wreszcie przestała boleć, razem z ciotką Janet śmiały się głośno w kuchni, prawdopodobnie rozmawiając na nasz temat. Głośny śmiech ciotki Janet i piskliwy chichot ciotki Oliwji rozbrzmiewały po całym domu.
— Dzisiaj się śmieją, bo kobiety zawsze były niedowiarkami, — zauważył Dan z ponurą satysfakcją.
Siedzieliśmy na kuchennym ganku, obserwując po raz ostatni tarczę słoneczną, kryjącą się za szczytami odległych pagórków. Piotrek był z nami również. Właściwie powinien był dzisiaj odwiedzić swą matkę, lecz postanowił zostać z nami.
— Jeżeli jutro ma być koniec świata, to zawsze wolę być przy was, — oświadczył.
Sara Ray także chciała zostać, nie mogła jednak, bo matka kazała jej wrócić do domu, nim się zrobi ciemno.
— Nie martw się, Saro, — uspokajała ją Celinka. — Przecież koniec świata ma być dopiero o drugiej popołudniu, więc zdążysz jeszcze do nas przyjść, zanim cośkolwiek się stanie.
— A może to była omyłka, — szlochała Sara. — Może to ma być dzisiaj o drugiej w nocy, zamiast jutro?
Możliwe, istotnie. Opanował nas nowy lęk, z którego dotychczas nie zdawaliśmy sobie sprawy.
— Jestem pewien, że dziś w nocy nawet oka nie zmrużę, — powiedział Feliks.
— Przecież w gazecie wyraźnie piszą, że to ma być jutro o drugiej popołudniu, — wtrącił nieśmiało Dan. — Możesz się nie martwić, Saro.
Sara pożegnała się z nami i poszła, wciąż płacząc. Mimo to jednak nie zapomniała zabrać z sobą owego dzbanka malowanego w niezapominajki. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że po jej odejściu odetchnęliśmy z ulgą. Taka wiecznie płacząca towarzyszka nie sprawiała nam zbytniej przy-