Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wtedy na myśli? Nie widzę nic chrześćjańskiego w tem, jeżeli się sadzi drzewa.
— A ja widzę, — zawołała Historynka.
Następnie zebraliśmy się razem w sadzie po wieczornym udoju i o troskach całego dnia zapomnieliśmy zupełnie. Usiedliśmy wśród balsamicznej woni sosen, zajadając wczesne sierpniowe jabłka z takim apetytem, że Historynka orzekła, iż przypomniało jej się w tej chwili prosię pewnego Irlandczyka.
— Pewien Irlandczyk, który mieszkał w Markdale, miał małe prosię, — zaczęła opowiadać, — i dał mu raz pełne naczynie pomyj. Prosię zjadło całą porcję, a Irlandczyk potem wpakował prosię do tego samego naczynia, lecz prosię wypełniło sobą tylko pół naczynia, chociaż zjadło całe naczynie pomyj. Powiedzcie, dlaczego tak było?
Zadanie to było nader trudne do odgadnięcia. Omawialiśmy ten temat, spacerując po lesie, a Dan i Piotrek omal nie pokłócili się o to, gdyż Dan twierdził, że to było niemożliwe, Piotrek zaś usiłował mu wytłumaczyć, że pomyje „zgęsły“, gdy zostały przez prosię zjedzone i dlatego zajmowały potem mniej miejsca. Podczas tej dyskusji wyszliśmy na zbocze pagórka, gdzie rosły krzaki „dzikich jagód“.
Jak się nazywały w istocie te „dzikie jagody“, nikt z nas dokładnie nie wiedział. Prawdopodobnie wogóle nie posiadały nazwy. Były małe, czerwone i błyszczące, o zwodniczym wyglądzie, a nam nie wolno było ich jeść, gdyż dorośli twierdzili, że są trujące. Dan chwycił jedną z opuszczonych gałązek i podniósł ją ku górze.
— Danie King, nie waż mi się jeść tych jagód, — zawołała Fela swoim najbardziej „rozkazującym“ tonem. — To przecież trucizna. Rzuć to w tej chwili!
Dan nie miał najmniejszego zamiaru jeść owych jagód,