Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie zwlekając dłużej, wybrały się na poszukiwania, lecz rychło doszły do wniosku, że przypuszczenia Priscilli były zupełnie słuszne. Wprawdzie wolnych mieszkań w Kingsporcie było dosyć dużo, ale przeważnie żądana zapłata była zbyt wygórowana dla naszych przyjaciółek. Wreszcie nastał czas egzaminów, a potem ostatni tydzień semestru. Jednakże ów „Dom Marzeń“, jak go Ania nazwała, był jeszcze ciągle tylko abstrakcją.
— Trzeba będzie zaczekać do jesieni, — oznajmiła Priscilla, spacerując z Anią po parku podczas kwietniowej słonecznej pogody. — W najgorszym razie zawsze się będzie można zatrzymać w pensjonacie.
— Słońce tak ładnie świeci, że nie chce mi się myśleć o smutnych rzeczach, — szepnęła Ania, spoglądając z zachwytem na czysty lazur nieba.
— Dzięki Bogu, że jesteśmy już po egzaminach, — wtrąciła Priscilla. — Za tydzień będziemy w domu.
— Ogromnie się cieszę, myśląc o tem, — szepnęła Ania drżącym głosem. — Chciałabym teraz siedzieć na stopniach naszego ganku i rozkoszować się powiewem wiosennego wietrzyka, płynącym z pól pana Harrisona. Chciałabym pobiec do Lasu Duchów i zbierać fiołki w zapadłej dolince. Pamiętasz nasz wspaniały piknik, Prissy? Jakże przyjemnie w takie wiosenne wieczory przysłuchiwać się rechotowi żab nad stawem. Ale jednocześnie muszę przyznać, że bardzo polubiłam Kingsport i jestem zadowolona, że na jesieni znów tu powrócę. Gdyby nie stypendjum, prawdopodobnie nie mogłabym sobie na to po-