Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwolić, bo przecież trudno byłoby korzystać nadal z dobroci Maryli.
— Żeby tylko znaleźć jakieś mieszkanie, — westchnęła Priscillą. — Kingsport jest taki rozległy, a dla nas, biednych studentek, niema odpowiedniego kąta.
— Zaczekaj, Prissy. „To lepsze jeszcze nastąpi“. Kierujmy się zasadą starożytnych Rzymian, jeśli nie znajdziemy odpowiedniego schroniska, to je sobie wybudujemy. W taką piękną pogodę trudno wierzyć w niepowodzenie.
Aż do zachodu słońca chodziły po parku, zachwycając się cudem rozbudzonej przyrody. Oczywiście, jak zwykle w powrotnej drodze do domu, postanowiły pójść aleją Spofford‘a, aby spojrzeć raz jeszcze na „Ustronie Patty“.
— Mam przeczucie, że coś miłego stanie się za chwilę, — rzekła Ania, wchodząc w aleję. — Ogarnia mnie dziwne podniecenie. Prissy, spójrz tam, czy mi się w głowie mąci?
Wzrok Priscilli podążył za spojrzeniem Ani. Przeczucia Ani i tym razem jej nie zawiodły, bo oto na bramie „Ustronia Patty“ widniał następujący napis:
„Do wynajęcia dom umeblowany. Wiadomość na miejscu“.
— Prissy, — szepnęła Ania, — czy sądzisz, że to by było dla nas możliwe?
— Bardzo wątpię, — westchnęła Priscilla. — To ogłoszenie jest zbytnio zachęcające, aby nasz plan mógł się kiedyś urzeczywistnić. W obecnych czasach nie istnieją cudy, o których się czyta w książ-