Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powiedzieć to króciótkie „tak“, gdy nagle przeniknął ją dreszcz. W umyśle jej zrodziło się nagle zrozumienie tego, czego była nieświadoma przez długie lata. Cofnęła dłoń z uścisku Roberta.
— Nie, nie mogę zostać twoją żoną... Och, nie mogę... nie mogę, — zawołała z bólem.
Twarz Roberta pobladła. Czuł się urażony tą odpowiedzią, czego mu zresztą nie można było wziąć za złe.
— Co masz na myśli? — wyjąkał.
— Uważam, że nie mogę zostać twoją żoną, — odparła Ania już zupełnie opanowana. — Myślałam, że będę mogła, ale nie mogę.
— Dlaczego nie możesz? — zapytał Robert ze spokojem.
— Dlatego, że nie dosyć cię kocham.
Rumieniec wystąpił na twarz Roberta.
— Więc przez te dwa lata byłem dla ciebie tylko igraszką? — zapytał wolno.
— Nie, nie, — zawołała Ania. Och, jakże będę mogła ci to wytłumaczyć? Przecież są rzeczy, których dokładnie wyjaśnić nie można. — Miałam wrażenie, że cię kocham, ale doszłam do przekonania, że nie.
— Złamałaś mi życie, — rzekł Robert z goryczą.
— Przebacz, — błagała Ania, a w oczach jej ukazały się łzy.
Robert odwrócił się i przez kilka chwil spoglądał na morze. Gdy potem zbliżył się do Ani, był jeszcze bledszy, niż przedtem.
— Nie mogę mieć nawet cienia nadziei? — zapytał.
Ania w milczeniu potrząsnęła głową.