Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będzie tak wesoło, jak za czasów uniwersyteckich. Tamto minęło bezpowrotnie.
— A co będzie z Mruczkiem? — zagadnęła Iza, bo właśnie w tej chwili ulubieniec Ani wsunął się do pokoju.
— Zabiorę go do domu razem z Zyziem i kotem Sabiny, — oznajmiła ciotka Jakóbina, stając w otwartych drzwiach. — Nie można przecież rozdzielać takich serdecznych przyjaciół. Koty także potrafią cierpieć i gotowe zdechnąć z tęsknoty.
— Przykro mi rozstawać się z Mruczkiem, — rzekła Ania z żalem, — ale nie mogę zabrać go na Zielone Wzgórze. Maryla nie lubi kotów, a Tadzio na pewnoby go wkrótce zamęczył. Pozatem wątpię, czy zostanę długo w domu. Zaproponowano mi kierownictwo wyższej szkoły żeńskiej w Summerside.
— I przyjmujesz tę posadę? — zapytała Iza.
— Właściwie jeszcze się nie zdecydowałam, — odparła Ania, nagle się rumieniąc.
Iza porozumiewawczo skinęła głową. Przecież Ania nie mogła robić żadnych planów, dopóki nie wyjaśniła się kwestja małżeństwa jej z Robertem. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Robert wkrótce się zdeklaruje, a z drugiej znów strony wszyscy byli pewni, że Ania odpowie „tak“. Przecież kochała Roberta, chociaż niegdyś marzyła o zupełnie innej miłości. Lecz marzenia lat dziecinnych rzadko kiedy się urzeczywistniały. Robert jest poczciwym chłopcem i na pewno przy jego boku będzie ogromnie szczęśliwa, nie bacząc na to, że był wielkim egoistą.