Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przecież to bardzo miłe zwierzątka, — rzekła przekornie.
— Ja tam nigdy kotów nie lubiłam, — oznajmiła pani Gardner wyniośle.
— Ja je ogromnie lubię, — wtrąciła Dorota. — Są ładne i egoistyczne, wówczas gdy psy są stanowczo za dobre i za mało samolubne. Natura kotów przypomina mi zawsze naturę ludzką.
— Czy mogę obejrzeć te dwa porcelanowe pieski? — zapytała Alina, podchodząc do kominka i stając się tem samem przyczyną drugiego niemiłego zdarzenia. Podnosząc Magoga usiadła na poduszce, pod którą Priscilla umieściła swój placek czekoladowy. Priscilla spojrzała wymownie na Anię, ale przecież w danej chwili nie mogła zapobiec nieszczęściu. Rozprawiając o psach porcelanowych, Alina przesiedziała na nieszczęsnej poduszce, aż do końca wizyty.
Jeszcze z przedpokoju Dorota powróciła na chwilę do bawialni i ściskając dłoń Ani, szepnęła:
— Na pewno zostaniemy przyjaciółkami. Robert mi dużo o pani opowiadał. Tylko mnie mówi o takich rzeczach, bo na mamie i Alinie trudno byłoby polegać. Musicie tutaj bajecznie przepędzać czas. Czy pozwolicie, że będę przychodzić częściej?
— Kiedy pani tylko zechce, — odparła Ania, zadowolona, że jedna z sióstr Roberta zwróciła się do niej z taką serdecznością. Zdawała sobie sprawę, że raczej prędzej potrafiłaby zjednać panią Gardner, niż Alinę, która wyjątkowo nie przypadała jej do gustu.
Po wyjściu gości, Ania westchnęła z ulgą.