Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, ani słowem o tem nie wspomniał, — odparła Janina chmurnie.


ROZDZIAŁ XXXIV.
Jan Douglas przemówił.

Ania nie traciła jednak nadziei, że mimo wszystko musi nastąpić jakaś zmiana. Ale zmiana ta jakoś nie następowała. Jan Douglas przychodził, zabierał Janinę na przejażdżki, odprowadzał ją do domu po skończonych zebraniach kościelnych i postępował tak, jak przez okres ubiegłych lat dwudziestu, a każdy obserwator odniósłby wrażenie, że postępowanie jego nie zmieni się i przez następne dwadzieścia lat. Lato mijało. Ania pracowała ciągle w szkole, w wolnych chwilach pisywała listy i od czasu do czasu zaglądała do uniwersyteckich notatek. Najprzyjemniejsze były przechadzki do szkoły i zpowrotem. Zazwyczaj przechodziła przez owe niebezpieczne trzęsawisko, porosłe mchem i przechodzące miejscami w nikłe pagórki. Przepływał tamtędy wąski strumyk, otoczony po obydwu stronach wysokiemi sosnami, których korę także pokrywał świeży, zielony mech.
Mimo wszystko, życie w Valley Road wydawało się Ani dziwnie monotonne. Raz tylko zdarzył się ogromnie zabawny przypadek.
Od owych wieczornych odwiedzin, Ania nie widziała płowowłosego Szymona ani razu. Dopiero pewnego, upalnego wieczora sierpniowego, chłopak zja-