Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie. Po raz pierwszy w życiu tak się nieswojo czuła, i sama nie wiedziała dlaczego. Zdawało jej się, że właściwie niema nic do powiedzenia tej sympatycznej, uśmiechniętej damie, która tak dobrotliwie głaskała jej rękę.
— Przyjdź wkrótce znowu, droga Janinko, — rzekła serdecznie pani Douglas przy pożegnaniu. — Stanowczo zbyt rzadko przychodzisz. Mam nadzieję, że niedługo już Jan zabierze cię do nas na zawsze.
W tej chwili Ania przypadkowo spojrzała na Jana Douglasa i ogarnęło ją nagłe zdziwienie. Wyglądał, jak człowiek na torturach, dręczony ostatnią, wyrafinowaną męczarnią. Była pewna, że chciał skrócić czułe pożegnanie zarumienionej Janinie.
— Prawda, że pani Douglas jest ogromnie miła? — zagadnęła Janina, gdy obydwie wyszły na drogę.
— Owszem, — odparła Ania, jakby półprzytomnie, bo ciągle myślała jeszcze o dziwnym wyglądzie Jana Douglasa.
— Biedaczka, strasznie cierpiała, — mówiła Janina z uczuciem. — Przeżywa okropne chwile. Jana także to męczy. Prawie wcale nie wychodzi z domu, lękając się pozostawić matkę pod opieką tylko obcej służącej.


ROZDZIAŁ XXXIII.
„Przychodził i przychodził...“

W trzy dni potem, po powrocie ze szkoły, Ania zastała Janinę strasznie zapłakaną. Łzy były takiem