Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi, że ten młodzieniec nazywa się Jerzy Blake i jest studentem teologji w St. Columba. W tym roku zaangażowano go do kościoła misyjnego w Prospect Point.
— Jerzy jest szalenie brzydki, poprostu uważam go za najbrzydszego mężczyznę jakiego widziałam w życiu. Ma szalenie długie nogi i bardzo niezgrabną figurę. Włosy jego przypominają len, oczy ma zielonkawe, usta szerokie, a uszy... wolę o jego uszach nie myśleć.
— Jedyną jego zaletą jest miły głos i niezwykle porządny charakter. Bardzo prędko staliśmy się przyjaciółmi, bo on ukończył uniwersytet redmondski, mamy zatem dużo wspólnych spraw do omówienia. Chodziliśmy więc razem na ryby, a wieczorem na spacery przy świetle księżyca. W nocy Jerzy jest nawet zupełnie ładny. Oczywiście stare panie, z wyjątkiem pani Grant, nie lubią Jerzego, bo jest wesoły i zawsze woli być w mojem niż w ich towarzystwie.
— Aniu, nie wiem dlaczego, ale pragnę, żeby Jerzy nie uważał mnie za trzpiotkę.
— Zeszłej niedzieli Jerzy wygłosił kazanie w miejscowym kościele. Oczywiście i ja poszłam do kościoła, ale nie mogło mi się pomieścić w głowie, że Jerzy wkrótce będzie pastorem.
— Kazanie trwało dziesięć minut, a ja przez cały ten czas czułam się dziwnie mała i niepozorna. Podczas kazania Jerzy nie mówił o kobietach i na mnie nawet nie spojrzał. Właśnie w owej chwili zdałam sobie sprawę, że jestem szalenie lekkomyślna i płytka istota i że nie mam nic wspólnego z kobiecym ideałem Jerzego. Kobieta, którą Jerzy by po-