Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jaki cudowny zachód słońca! — zawołała nagle Diana. — Aniu, spójrz!
— Ani na chwilę nie przestaję myśleć o biednej Ruby, — szepnęła Ania w zamyśleniu. — Poprostu chcę wmówić w siebie, że te wszystkie pogłoski o jej nieuleczalnej chorobie są wierutnem kłamstwem.
— Pozwolisz, że wpadnę na minutkę do państwa Wright? — zagadnęła Diana. — Matka prosiła, ażebym zostawiła ciotce Agacie ten słoiczek powideł.
— Któż to jest ciotka Agata?
— Nic o niej nie wiesz? Jest ona żoną Szymona Coatesa ze Spencervale. To krewna mego ojca. Po śmierci męża bardzo zbiedniała, więc państwo Wright wzięli ją do siebie. Nawet moja matka pragnęła, aby zamieszkała u nas, ale ojciec stanowczo nie chciał na to pozwolić. Powiada, że wolałby raczej umrzeć, niż mieszkać z ciotką Agatą.
— Czy to taka straszna kobieta?
— Zaraz się sama przekonasz, — uśmiechnęła się Diana. — Ojciec powiada, że twarz jej przypomina mu topór, bo zdaje się przerzynać nawet powietrze. Jednakże język ma jeszcze bardziej ostry.
Gdy weszli do kuchni Wright‘ów, zastały ciotkę Agatę zajętą skrobaniem kartofli. Patrząc na jej siwe włosy w nieładzie i na ponurą twarz, doszły do wniosku, że ciotka Agata była dzisiaj specjalnie nie w humorze.
— Więc to ty jesteś ta Ania Shirley! — zawołała, gdy Diana przedstawiła jej swą przyjaciółkę. — Słyszałam już o tobie niejedno, — dodała, chcąc zaakcentować, że to wszystko co słyszała nie było specjalnie dobre. — Pani Andrews mówiła mi, że wróci-