Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnienia przyjaźni łączyły Anię z Ruby bardzo mocno. Ruby Gillis od dzieciństwa uważana była za jedną z najładniejszych dziewcząt z Avonlea i powodzenie miała istotnie ogromne. Trudno było tę żywą, pełną temperamentu istotę nawet w wyobraźni ujrzeć na łożu śmierci.
Przed kościołem Ruby podeszła do Ani i poczęła ją serdecznie do siebie zapraszać.
— We wtorek i w środę jestem zajęta, — mówiła wesoło. — We wtorek ma się odbyć koncert w Carmody, a w środę zabawa taneczna w Białych Piaskach. Wybieram się tu i tam z młodym Spancerem, on jest właśnie moją ostatnią ofiarą. Możebyś jutro przyszła, Aniu? Chciałabym z tobą trochę pogadać i dowiedzieć się, coś nie coś o waszem życiu w Redmondzie.
Ania domyślała się, że główną przyczyną zaproszenia było to, że Ruby pragnęła nadewszystko opowiedzieć jej o swych ostatnich sukcesach. Przyrzekła jej jednak swe odwiedziny i postanowiła pójść tam w towarzystwie Diany.
— Właściwie już dawno powinnam była odwiedzić Ruby, — mówiła Diana nazajutrz wieczorem, gdy obydwie z Anią schodziły wąską ścieżką z Zielonego Wzgórza. — Ale wierzaj mi, że sama nie miałam odwagi. Przykro mi się robi, jak Ruby zaczyna dowodzić, że doskonale się czuje, a po chwili dostaje ataku kaszlu. Biedaczka, takby chciała żyć i może nie zdaje sobie sprawy, że jest nieuleczalnie chora.
Dziewczęta szły dłuższą chwilę w milczeniu.