Strona:Księga godzin (Rilke).djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O Wieczny Ty, Tyś się ukazał mnie.
Ja Ciebie kocham jak drogiego syna,
co mnie opuścił raz jako dziecina,
bo los go wołał na jakowyś tron,
przed którym kłoni się niebiosów skłon.
A ja zostałem tak jak starzec: nie,
już on swojego Syna nie pojmuje
i mało o tych nowych rzeczach wie,
do których wola jego krwi pulsuje.
O los Twój szczęsny ja czasami drżę,
że go okrętów wiezie cudzych siła;
byś do mnie wrócił, ja czasami chcę,
do tej ciemności, co Cię wyżywiła.
Że Ciebie niema, już czasem się trwożę,
kiedy się bardzo gubię w czasowości.
A potem czytam: gdzie księgę otworzę,
Apostół pisze o Twojej wieczności.

Jam ojciec; Syn jest więcej. Syn to złoże:
jest wszystkiem, czem był ojciec; rośnie w nim
i ten, kim ojciec zostać już nie może.
Syn to jest przyszłość i powrót i zorze.
Syn to jest łono, to jest morze...