Strona:Książka do nabożeństwa O. Karola Antoniewicza.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
418

tym krzyżu Bóg, a pod krzyżem Matka Boska; ale ta krew święta, jakże dla wielu napróżno spłynęła! Co ród ludzki cały, to każdy pojedynczy człowiek. Urodzeni w klątwie, przez chrzest weszliśmy w błogosławieństwo kościoła, tego kościoła, który podobny do bluszczu, co w szczelinie muru wyrasta i pnie się w górę i zamek starożytny zieloną siatką obciąga; tak i kościół w ranie Jezusa wyrasta, zasięga do gwiazd, przechodzi przez serca, cały ten gmach świata ujmując w ramiona swoje. Niezwiędły jak ten bluszcz: jak bluszcz barwą nadziei jaśnieje. Ale dla nas ten kościół nie ma błogosławieństwa, bo my sami, ile możemy, wyłamujemy się z pod tego błogosławieństwa, chciwi błogosławieństw świata! Od świata, który Bóg przeklął, chcemy być błogosławieni: dla tego téż doznajemy owocu tego błogosławieństwa to jest klątwy! Bo jakże może być inaczéj, gdy my od krzyża Chrystusowego do krzyżownika Chrystusa, do świata, uciekamy; uciekamy myślą, sercem i wolą od Téj, która jest Matką nassą; gardzimy Jéj służbą, gardzimy Jéj opieką, gardzimy Jéj Sercem, a czyż może być szczęśliwe dziecko, co się najlepszéj zaparło Matki? Ona woła, wy nie odpowiadamy. - Ona prosi, my uszy zatykamy; Ona płacze