Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liśmy pojechać na przywitanie do dziadków; mam dobrze w pamięci wysoką tę postać starca z białym jak mleko a sumiastym wąsem; trzymał się prosto i lubił z nami rozmawiać, a trzeba było głośno i wyraźnie mówić, bo niedosłyszał mocno. Babka, jako niewidoma, nie zajmowała się niczem, więc sam kluczyki od wszystkiego miał zawsze przy sobie. Gdy rodzice poszli na miasto po sprawunki a nas zostawili z przykazem, abyśmy byli grzeczni, nic nie ruszali i nie biegali, dziadek wtenczas wypytywał się nas co tam słychać na wsi, co porabiamy. »Pewno Waspanowie tylko wróble wykręcacie, co? hę?!« I śmiał się. »A który lepiej łazi po drzewach?« »Poczęstujże ich też czem Stasiu, odezwie się babka, oni pewnie głodni przejechali się, to będą mieli apetyt. — No, chodźcie za mną«. Szedł więc dziadek, otwierał szafkę w murku będącą i nalewał nam po kieliszku piołunowej wódki. »Pijcie mówi, to zdrowe na żołądek«, wyniósł też parę skórek od chleba i bułek zbieranych od kilku tygodni. »No, a to schrupcie, bo macie młode lepsze zęby od nas«.
Babka zwykle ręką mierzyła nasz wzrost, pytając się: »A który to?« i dziwiąc się jak urósł; bardzo nas przytem czule ściskała. Z większą uciechą jechaliśmy pod koniec wakacyj na pożegnanie do dziadków, bo wtedy czułe było rozstanie i dostawaliśmy po 5 złotych. Raz pamiętam przy pożegnaniu dziadek jakiś był niespokojny, kręcił się po wszystkich pokojach, stękał i frasunek widoczny malował się na jego twarzy. Matka nasza już ubierała się do drogi, a my smutno spoglądaliśmy po sobie i łzy kręciły się już w oczach, bo