Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uczniów trzymali na stancyi. Siostra cioteczna rezydenta ojca mojego mieszkała w Pakości, z nią ojciec umówiwszy się listownie, bratu jej odwiezienie i umieszczenie nas u niej na stancyi polecił.
Nazajutrz o wschodzie słońca brodzką bryką, zaprzężoną w cztery konie, wyładowaną prowiantami i naszemi rzeczami, wyruszyliśmy w podróż. Była to dla nas nowość nieznana, więc z rozjaśnionemi twarzami, bez zasmucenia opuszczaliśmy dom rodzicielski. Jedynem może zachmurzeniem dnia tego było, że gdyśmy już mijali narożnik naszego ogrodu, ujrzeliśmy tam biednego naszego towarzysza Piotrusia z zasmuconą twarzą, żegnającego swych kochanych paniczów, ale jeszcze z niezgojoną szramą na nosie, w ostatniej katastrofie zdobytej.
Nie będę tu opowiadał wrażeń naszej podróży, która nam z wesołym towarzyszem przyjemnie bardzo zleciała; o zachodzie słońca ujrzeliśmy już Pakość. Widok nie był bardzo wspaniały, bo mieścina niezabrukowana, w okolicy piaszczystej nędznie się przedstawiała; klasztor tylko zwrócił naszą całą uwagę i instynktownym dreszczem nas przejął. Jednakże obecność przyszłych naszych kolegów, zgromadzonych około domu, gdzieśmy się zatrzymali, wnet rozproszyła chwilową trwogę i myśli nasze zwróciła w inną stronę. Nastąpiły zapoznania się, zrazu nieśmiałe, później już i trochę hałaśliwe, bo z nami trzema przybyłymi liczba nas urosła do dziewięciu. Pani, na teraz już wdowa, która nas w swój domek zaprosiła, była to sobie dość miłego oblicza i obejścia kobieta, około lat pięćdzie-