Przejdź do zawartości

Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W jednej chwili zabłysły ognie na pałacowych krużgankach. Tłum ludu krzyczał: „Niech żyje Edward, książę Walii“.

Tom Canty, stojąc na wierzchołku wschodów, składał w około ukłony, poruszając swą prześliczną jasnowłosą główką. Był on we wspaniałej królewskiej odzieży, przy której cudnie błyszczały przy świetle pochodni drogie kamienie tu i owdzie naszyte na jego szatach. Z jaką rozkoszą spoglądał w około siebie, jak się zachwycał nieznanym dlań dotąd, w snach może tylko widzianym widokiem.





X.

Królewicz-żebrak.


Wypada nam teraz wyjaśnić, co stało się z prawdziwym księciem Walii. Mówiliśmy że John Canty wiódł przemocą księcia do domu, z czego tłum w okół zebrany mocno się cieszył. Jakiś człowiek w ciemnem ubraniu zaczął bronić chłopca; taki jednak wszczął się hałas, iż nie słyszano co mówił ów człowiek w ciemnem ubraniu. Książę bronił się o ile sił mu starczyło. W przystępie gniewu John Canty zamierzył się kijem sękatym, wznosząc go w górę. Obrońca chłopca chwycił Canty’ego za rękę, wskutek czego tenże uderzony został kijem.
John Canty wpadł w wściekłość.
— Ha! — krzyknął — czemu się mieszasz w tę sprawę. Masz, na coś zasłużył.
W jednej chwili laska spadła na głowę obrońcy, a nieznajomy upadł na ziemię i leżał opuszczony samotny.
Tłum uliczników rozbiegł się, nikt nie zwrócił uwagi na pobitego człowieka.