Strona:Kowalowa góra. Na widecie.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I hukniem, panie: „Kują młoty“!
— Brawo! — zawołał Różyc. — Znać dobrą w tobie krew.
— Jak ojciec wasz? — zapytał Jarema.
— Czeka jutro ciebie... Bywaj, stary!
Podniósł się duży słup pyłu i młody Różyc zniknął z przed oczu kowala.
Pół wieku ubyło dziadowi — dumny był, szczęśliwy był, że nie kto inny dłoń przyłoży do ślubnego podarunku dla narzeczonej wnuka pana Kazimierza.
Zaszedł do kuźni i miechy spróbował... Jak wściekłe dęły. Młot ujął — lekki mu się wydał jak piórko. Dźwignął dużą sztukę żelaza, aż się Maryna zdziwiła powrotnej kowala sile.
— Lampa, lampa, waćpani! — rzekł stary. — Nagotuj czystą koszulę a gromnicę... i obraz świętego Mikołaja...
Maryna zawiodła...
— Nie płacz, stara; nie wiekować nam przecie na ziemi!
— A co ja pocznę bez ciebie, sierota biedneńka?...
— Za mną pójdziesz!...