Strona:Korczak-Bobo.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiego wbrew patrjotycznym receptom i formułkom.
2. Stacho. Jak nazwać to uczucie, jakie dla niego żywię. Nie jest to przyjaźń, gdyż przyjaźń to wyznania, a on by mnie nie zrozumiał (i to mnie na pewien czas zniechęciło). Tak, to miłość. Trzymanie jego ręki sprawia mi przyjemność, a on to wie i odczuwa. Gdy chodzimy w pauzę, obejmuję go i gadamy — o niczem. To nie przyjaźń, ale miłość taka, jaką czuć można tylko dla dziewcząt. Bo też ile delikatności dziewczęcej w jego postaci, jego łagodnej twarzy i ruchach. Ma wadę serca. Klasa, nawet niektórzy nauczyciele (matematyk) nazywają go Anielcią. Widocznie miłość do tej samej płci spotyka się nie tylko u dziewcząt.
I jeszcze jedno:
Węglarz niósł na plecach kosz z węglami. Jeden węgiel mu wypadł. Podniosłem i podałem. Powiedział „dziękuję” takim łzawym głosem, że kamień by zapłakał. — Z jaką rozkoszą pochwyciłbym tę biedną, czarną od węgla, spracowaną rękę i przycisnąłbym do ust, z jaką rozkoszą złożyłbym głowę na jego spoconej, nigdy niemytej i porośniętej włosami piersi i płakał nad jego dolą jak ten węgiel czarną i jak jego: