Strona:Korczak-Bobo.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
25 kwiecień.

Dzień dzisiejszy rozpocząłem od umycia się od stóp do głów; powinienem to co dzień powtarzać, bo się pocę, co jest dowodem osłabienia. — Chcę żyć, kochać i być szczęśliwym. Do lasu, do lasu, do pól i łąk, i do strumyka leśnego! Zanurzyć się i tak długo być pod wodą, aż zbraknie tchu. Potem biegać po piasku, położyć się na trawie na słońcu, zamknąć oczy i nie myśleć o niczem, o niczem, o niczem. A potem wypłakać się w ramionach ukochanej.
Tęsknię za egzaminami z dziecinną zgoła niecierpliwością, radością i niepokojem. Tęsknię do nocy bezsennych, spędzonych na gorączkowej nauce, kiedy myśl niema czasu błądzić, a serce tęsknić.
Przez podłogę przechodził karaluch. Nie zabiłem go. Dziwna rzecz, stanął, jakby oczekując na uderzenie. Przyszło mi na myśl, że może w nim jest dusza zmarłego (metapsychoza), potem, że może wiosna wywołała go z kryjówki. Lampa — to dla niego słońce. Może i robaki mają swoje nadzieje, jak ludzie. A czy człowiek nie jest drobny wobec olbrzymów, którzy może cały świat obserwują przez mikroskop?.. Gdyby tak mieć w lecie ze cztery lekcje, trzech uczniów i jedną uczennicę. Gdybym miał pieniądze, chodziłbym często do teatru.