Strona:Korczak-Bobo.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

autora, i oto na scenę wychodzi drżący ze wzruszenia młodzieniec. Szmer podziwu i niedowierzania, potem sala drży od oklasków. Po trzecim akcie deszcz kwiatów, a on nieśmiały z ręką na sercu, z wzrokiem utkwionym w stronę rodziców. I pada w objęcia rodziców upojony, rozmarzony, szczęśliwy.

Mam cały plan dwóch pierwszych aktów, boję się jednak rozpocząć pracę, aby złudzenie, wiara, chwilowa w talent nie znikły.
Stacho zaczyna mnie nudzić. Myślałem, że on jest inny, niż wszyscy, ale widzę, że to umysł śpiący, pojęcia w kolebce. Jak ja cierpię wskutek tej pogoni za niedoścignionym ideałem. Czy go dosięgnę, czy się złamię i padnę pod ciosem losu?

10 styczeń.

Kocham kogoś, nie wiem kogo. W sercu panuje taka straszna pustka.
O Droga! o Luba! o Miła! Kocham Cię, choć Ciebie nie znam. Wiem, że istniejesz, wiem że serce Twe bije w takt mego serca.
Wiem, że nie znając, również mnie przeczuwasz. Lecz gdzież jesteś, czemu się ukrywasz. W którą stronę mam zwrócić swe kroki, aby się z Tobą spotkać. Gdzie jesteś, najdroższa?