Strona:Konfederat.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie można było domu opuszczać. Wreszcie potrzeba i grosza na życie. Szlachcic naładował wóz beczkami i faskami, które był znalazł w komorze, i wyjechał na targ do Jarosławia.
Na targu zamówiono kilka beczek na kapustę i kilka wiader do studni. Trzeba było wziąć z sobą czeladnika i zrobić zamówione beczki i wiadra.
I tak mijał jeden miesiąc po drugim. Szlachcic przypatrywał się czeladnikowi, jak strugał dęgi i obręcze zacinał. A bednarza jak nie było tak nie było, a staruszka zwiędniała jak śliwka w październiku, ale żyła. Mocno frasował się szlachcic, ale słowa dotrzymywał.
Wreszcie, w pół roku po odejściu bednarza, zaniemogła jeszcze więcej staruszka i położyła się na tapczanie. Szlachcic zmówił Ojcze nasz za myśl grzeszną, która do głowy mu przyszła, i rzekł w duchu do siebie:
— Każdy człowiek umierać musi. Staruszka kłapnie lada dzień. Sprawię jej pogrzeb przyzwoity z wszystkiemi cechami i odejdę stąd.
I codzień patrzał na tapczan szlachcic, codzień przepraszał Boga za myśl grzeszną, ale staruszka żyła, jakby o niej śmierć zapomniała.
Znowu minęło kilka miesięcy. Szlachcic strasznie posmutniał. Razu jednego nad wieczorem wyszedł do sadu i usłyszał puhacza przeraźliwie krzyczącego gdzieś w gruszy wypróchniałej. Szlach-