Strona:Konfederat.djvu/07

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy w nocy przez okno wyglądnął, aby obaczyć, czy już świta, ujrzał przed domem u bednarza kilka latarń, które tu i ówdzie się kręciły, a gdy ucho nadstawił, słyszał wyraźnie, że kilka wozów z podwórza wyjeżdżało, a przy tem coś niby szabla zabrzęczało.
— Że tam coś niechrześcijańskiego się święci, dałbym sobie za to dwa zęby wybić — zawołał Mateusz Piróg, nieprzyjaciel i współzawodnik Radysza. — Bo i cóżto, święty Antoni, albo to moje obręcze gorsze, czy co? Każdą z nich jak strunę opaszę wkoło palca, a jak opaszę beczkę, to i sam lucyper jej nie rozbije! święty Antoni...
— Mówicie kumie jak z kantyczek — odparł Serdak — ale gdybyście widzieli i słyszeli, co ja widzę i słyszę...
Piróg pokręcił ucho z radości, kazał dać nową kolej i przysunął się do szewca, aby go z całą uwagą wysłuchać. Oblizał się od ucha do ucha na samą myśl, że, wykrywszy jakąś niesłychaną zbrodnię przed radą miejską, będzie mógł pozbyć się swego współzawodnika w kunszcie bednarskim.
— Bo to widzicie, kumie, — prawił dalej do szewca — nasze miasto, to jakby zgraja łotrów i rozbójników. Węgrzynek, co to w wilią Matki Boskiej złamał mi dwa żebra, to szubienicznik. Mówią, że żyda jakiegoś zabił i pieniądze po nim chapnął. A ten Drawicz, co to taki ogromny brzuch