Strona:Konfederat.djvu/06

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mona Judy, patrona cechu. I stało się, że, co pierwej tylko półsłówkiem do uszu sobie szeptano, powtarzano teraz głośno na radzie miejskiej, a mianowicie na każdej stypie, kiedyto człowiek mimowoli o sprawę z sumieniem trąci.
Mimo to miał Radysz powodzenie w całej okolicy. Jego obręcze były łykowate a giętkie jak rozpalone żelazo, jego beczki i cebry słynęły na jarmarkach w okręgu mil pięciu. Ale w miarę tego, jak się towar jego między ludzi coraz więcej rozchodził, coraz mniej miał bednarz znajomych i przyjaciół, a wkońcu ujrzał się tak osamotnionym jak lipa przy drodze. Nikt do niego nie przychodził, w drodze nikt go nie pozdrawiał, ani nawet „pochwalony“ nie powiedział. Bednarz zaczął znowu blednąć na twarzy, brzuch mu spadł, a siwe futro jakoś poszarzało. I mówili znowu ludzie między sobą na stypie, że złe sumienie wysysa tłuszcz z człowieka i czyni go chudym jak deska.
Walenty Serdak, szewc z profesyi, który najbliżej bednarza mieszkał, opowiadał co piątek zgromadzonym w szyneczku mieszczanom, że u jego sąsiada jakieś dziwne dzieją się rzeczy.
Razu jednego, odmawiając wieczorem Anioł Pański, jakoś mimowoli zaszedł aż do wysokiego płotu, który ogradzał szerokie podwórze bednarza. I mimowoli rzucił okiem przez dziurę w płocie i obaczył ogromne stosy wystruganych drążków, które bednarzowi do niczego nie są potrzebne.