Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za pozwoleniem, indyk albo kogut. Robi się niekiedy z człowiekiem coś dziwnego; wszystkie bóle, jakie kiedykolwiek go trapiły, zlewają się w jeden wielki ból; wszystkie złości, jakie nagromadziły się w sercu, stają się jedną wielką złością; wszystkie żale jednym wielkim żalem — i wówczas człowiek robi się taki, jak, uchowaj Boże, nabita dubeltówka. Małe dziecko poruszy go palcem i jest taki strzał, taki łomot, taki gwałt, że może przestraszyć wszystkie zające w okolicy, wszystką dziką zwierzynę i, nie przymierzając, ludzi. Właśnie Icek był tak nabity; z powodu różnych okoliczności i interesów, gromadził się w nim ciągle proch i śrut, kule, bomby, cała artylerya. Przyszła Magda, dotknęła nieostrożnie i już jest wybuch, jest pfe, wstyd dla człowieka poważnego, rozumnego, dla obywatela, handlującego, pachciarza... Jest zupełnie pfe! Ale co Icek temu winien, że go nabito, że musiał wybuchnąć, a gdy się awantura stała, gdy już wybuchnął, to jeszcze został w nim dym od strzału, czarne sadze od prochu, cała gorycz. Wszystko to weszło, wpakowało mu się w delikatne serce, w wątrobę, w krew, w głowę. Rozpłynęło się po wszystkich żyłach, po nerwach, po kościach. Co dziwnego? W prochu jest podobno saletra i siarka; w zmartwieniu zaś żółć, paskudna jak zły rok, zielona jak samo nieszczęście. Ona się wyrabiała w nim potrochu, a wybuchnęła na jeden raz, jak suma, co jest cała wymagalna w razie uchybienia jednej raty.
Icek musiał wybuchnąć, a potem musiał się napełnić goryczą. On był nabijany, on był nabity.
Maciek, stary pijak, umarł, długu Ickowi nie od-