Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szczególniej pan Mikołaj był ożywiony i rozmowny. Zobaczywszy wchodzącego Symplicyusza, zawołał:
— A chodźże, chodź, stary przyjacielu. Sąsiad, dowiedziawszy się, że jesteś, schnie z niecierpliwości, żeby cię zobaczyć, panie zaś tak się dopytują, że aż mnie to dziwi. Masz szczęście do kobiet, jak honor kocham, masz. Panna Michalina, ujrzawszy cię, zarumieniła się, jak wiśnia.
Symplicyusz panie przywitał. Wyrwiczowi zaś na szyję się rzucił.
— Zapomniałeś o nas, Symplicyuszu, a godzi się to? W Maciejowie jesteś, a do Czarnej zajrzeć ci się nie chciało.
— Niech pan Mikołaj zaświadczy, żem nie próżnował. Powiadam ci, że mieliśmy tu dużo roboty...
— Tak. Najprzód reperowaliśmy zegar, mój najpiękniejszy antyk z całej kolekcyi — ten z kukułką... Wyobraź sobie, spadł ze ściany i potłukł się...
— No i naturalnie naprawiliście go.
— A tak... chodziłby nawet i kukał, tylko dojść nie mogliśmy, do czego przyczepić jedno kółko...