Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dajmy pokój tej materyi — przerwał pan Karol — nie dojdziemy do ładu — mam żal do pana! liczyłem na to, że pomożesz nam, że dzięki pańskiemu wpływowi, ja i siostra wydobędziemy się stąd nareszcie i zaczniemy żyć jak ludzie... tymczasem...
— Dlaczego nie możecie żyć tutaj? Co wam złego? Pan się ożenisz, pani Lucyna zamąż pójdzie i dobrze wam będzie na świecie...
— Ech! chodźmy lepiej do gości... Ciekawym bardzo, kto przyjechał w tak szczęśliwą godzinę!...
— Czyż nie widziałeś pan przez okno?
— Zanadto byłem zajęty i wzburzony...
— Z Czarnej przyjechali... państwo Wyrwiczowie z córką...
— Z panną Michaliną!...
— No, tak — przekląłeś ją pan przed chwilą.
Pan Karol nic nie odpowiedział, rzucił niedopalone cygaro i przeszedł na drugą stronę do gości. Symplicyusz wąsiska swoje przygładził i udał się za nim.
W salonie siedziała pani Wyrwiczowa z córką, obok nich pani Lucyna; pan Mikołaj z Wyrwiczem zajęli małą kanapkę w kącie.