Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

co tem łatwiej mu przyszło, że doskonale mówił po niemiecku.
Gdy wyszli do stołowego pokoju, rzekł pan Mikołaj do Symplicyusza:
— Patrz-no, mój drogi, na to młode pokolenie, patrz, z jakiem to lekkiem sercem wyzbywa się ojcowizny. Ani mu na myśl nie przyjdzie, że tu każdy kawałek ziemi, każdy kamień, to drogocenna pamiątka, że każde drzewo to świadek przeszłości. I oni to chcą sprzedać, pozbyć się tego, z uśmiechem na ustach, o źle! o źle, mój Symplicyuszu kochany.
— Nie bój się, nie damy...
— Ja wiem, że nie damy, lecz to tak boleśnie, tak przykro... z własnemi dziećmi w dyplomacyę się bawić, komedye grać... ciężko to, dyabelnie ciężko, mój kochany — a najbardziej boli, że oni sami nie rozumieją i nie czują...
Pan Mikołaj wsparł głowę na rękach i zadumał się, Jajko wielkimi krokami przechadzał się po pokoju.
Wkrótce powrócili niemcy, najedzeni, weseli. Pan Karol dał im butelkę wina, skutkiem czego