Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeden tylko Maciejów, który z ojca na syna, coraz to bardziej obcinany i okrajany przechodził — pozostał jeszcze w rodzinie i imponował w okolicy ruinami obronnego zamku i wieżą, na której zamiast dachu, zieleniły się rośliny różne... Wiatr nanosił tam kurzu, piasku, ziemi i nasionek drobnych, deszcze pomogły i na szczycie wieży powstał oto jakby ogród wiszący.
Naturalnie, że w ruinach oprócz sów, puszczyków i nietoperzy, żywy duch nie mieszkał — omijano je nawet z daleka, gdyż między ludnością wiejską krążyło podanie, że w starych murach coś jęczy, straszy i okrutnie łańcuchami brzęka...
U samych stóp zamku wartko płynęła rzeka duża, spławna, po której co wiosna tratwy płynęły; nad rzeką rozciągały się łąki piękne, a dalej pola — i las.
Oprócz ruin, był jeszcze na gruntach Maciejowa, blizko lasu, ogromny kopiec, czy mogiła, a na nim nizki, na głazie oparty, krzyż z ciosowego kamienia. Pod kopcem — jak niesie podanie — spoczywały kości poległych w walce z tatarami... Musiała to wielka być bitwa i zapewne niemało ludzi w niej padło, gdyż rozmiary kopca imponowały