Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wytwarzanych sztucznie, przeradzają się w nienawiść, w niechęć, czasem skrytą, a niekiedy wprost jawną i otwartą.
— Oj, marzycielu, marzycielu! I ty chcesz to zmienić, chcesz sam jeden nieznośne położenie poprawić? Gdybym cię nie znał, żeś człowiek praktyczny, wziąłbym cię za Donkiszota, rozpoczynającego bój z wiatrakami.
Jajko roześmiał się.
— Zabawni wy jesteście — rzekł.
— Kto to wy?
— A ty, kochany panie Józefie, ty i tobie podobni, którzy dowodzą, że już nie da się zmienić, ani zreformować, bo to przechodzi nasze siły. Sam na własną rękę nikt nie zacznie, nikt się do poprawy złego nie weźmie — ale wzdychać, ubolewać, jęczyć każdy potrafi.
— Ależ ostatecznie, kochany Symplicyuszu, o cóż idzie? Nie mów ogólnikami, lecz...
— Nie, ja ogólnikami nie mówię. Warstwy różne, odrębności w nas są, a każda się w swojej skorupie zasklepia i na krzywdę drugiej działa. Otóż trzeba te kasty przemieszać, rozbić, bo jak ja albo ty weźmiemy się do handlu, to jeden i dru-