Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Upatrzywszy chwilę stosowną, gdy ojciec panny Michaliny sam był w swoim pokoju, wszedł tam stary szlachcic, drzwi zamknął i rozmowę rozpoczął:
— Bogu dzięki, panie Józefie, — rzekł — że jesteś sam, a, jak przypuszczam, nie masz nic pilnego do roboty; mnie w drogę czas...
— Odjeżdżasz? i ty, panie Symplicyuszu, odjeżdżasz?
— Ano, widzisz, zasiedziałem się tu zadługo, a, prawdę powiedziawszy, i nie jednom przez to zaniedbał. Jechać mi trzeba koniecznie. Po ludziach pieniędzy trochę mam, chciałbym tedy poodbierać je i razem ulokować.
— Niby to tak łatwo poodbierać od ludzi...
— Mnie łatwo, bom tak lokował, że w każdej chwili odebrać mogę, a mam takie swoje kombinacye, że mi właśnie większy kapitalik może być niedługo potrzebny, więc chcę być na wszelki wypadek w pogotowiu.
— Majątek może kupisz?
— Może...
— Warto, warto doprawdy. W twoim wieku, to jakoś lepiej byłoby osiedlić się na stałe i zaprze-