Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stać tych wiecznych wędrówek. Jużeś nie pierwszej młodości, potrzebujesz wygody... spokoju...
— No, co do młodości, to jeszczebym niejednego wielkiego myśliwego przeskoczył... a spokój? Mój panie Józefie, kto wie, czy nie mam większego spokoju tak oto żyjąc, aniżeli w swojej fortunie... Ja sobie kapitalikiem obracam, służby trzymać nie potrzebuję, gradu się nie lękam.
— Prawda, ale zawsze... odpoczynek ci się należy... Oto więc wyszukaj sobie jakiego mająteczku tu koło nas, ożeń się...
— Ja?!
— Dlaczegóż nie? Nie mówię, żebyś z ośmnastoletnią dziewczyną miał się żenić, ale mógłbyś znaleźć jaką poważniejszą osobę, opiekunką by twoją była... gospodynią. Cóż, nie mam racyi?
— No, zapewne, ale na to będzie jeszcze dość czasu; widzisz przecie, żem zdrów i że rumianku jeszcze nie potrzebuję, zanim zaś sobie jakowej magnifiki wyszukam, wolałbym pierwej z Witoldem jakiś koniec zrobić — no i właściwie w tym celu chciałbym z tobą, kochany panie Józefie, pomówić. Ten chłopak obchodzi mnie bardziej, niż myślisz. Dlaczego, teraz ci mówić nie będę, dość, że mnie