— Ano, to ślicznie. Wyobrażam sobie tedy, że już musisz być zakochany po same uszy.
— Tak źle jeszcze nie jest, ale nie taję, że mi się bardzo podobała.
— No widzisz, ciężar mi z serca spada, bo jeżeli ci mam prawdę powiedzieć, to jest moje marzenie...
— Co?
— Ano marzenie. Nie wiesz, co to jest marzenie!? Przyznam ci się nawet, że już dziś usiłowałem ją zbadać, ale mi przeszkodzono. Z ojcem także pomówię i niech was Bóg błogosławi — bo tu zwłóczyć niema co, partya dobra, będziesz miał żonę, jakiej ci cały świat pozazdrości. Tylko za zającami nie latać, lecz asystować, konkurować...
— Ależ panie Symplicyuszu...
— Żadnego ale znać nie chcę. Gdzie, proszę cię, będziesz czego szukał, gdzie? A tu oto znajdujesz odrazu wszystko. Ona ładna jak obrazek, dom poczciwy, godny... co się nazywa stare gniazdo — a pod względem substancyi, wierz mi, że będzie niezły kusz... jedynaczka, a majątek, jak szkło.
— Jakże jedynaczka, kiedy ma brata.
Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/203
Wygląd
Ta strona została skorygowana.