Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak ciągle polujesz, kochany Witoldzie, że niema sposobu porozumieć się z tobą, o interesach pogawędzić. Ledwie świt, już cię pan Józef ciągnie do lasu, albo na pole z chartami...
— Dzielny myśliwy. Doprawdy, przyjemność z takim polować!
— Ano, prawda to jest, a gdyby polowanie było jedynym celem życia.
— Nie jest jedynym, ale przecie dlaczego czasem nie zabawić się; wszakże chyba przeciwko tego rodzaju rozrywce nie możesz pan mieć poważnych zarzutów.
— Ależ człowieku, Boga się bój! Tobie już pora na co innego polować.
— Naprzykład?!
— Ano, majątku mieliśmy szukać — nie szukamy; o żonę mieliśmy się starać — nie staramy się...
— Mamy jeszcze czas — rzek Witold, śmiejąc się.
— Nie bardzo. Mogą ją nam porwać — taką piękną, bo juści przyznasz, że piękna...
— Rzeczywiście, można się od pierwszego wejrzenia zakochać.