Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdzie, kiedy znów? skąd? Jak żyję, o żadnym bracie nie słyszałem!
— A pan Karol?
Symplicyusz o mało z bryczki nie spadł.
— Pan Karol! pan Karol! — zawołał.
— Zdaje mi się, że tak mu na imię.
— Więc ty o pani Lucynie mówisz, więc to ta laleczka zajechała jegomości w głowę... a to znowuż co innego. W takim razie winszuję gustu, ale nie zazdroszczę!
— Dopiero co namawiałeś mnie pan.
— Ja ciebie, ja? A żeby mi wpierw język usechł. Ja o Michalince mówiłem.
— Cóż pan może mieć przeciwko pani Lucynie? — rzekł, śmiejąc się młody człowiek. — Mogę powtórzyć własne pańskie słowa, chociaż dotyczyły innej osoby. Dom porządny, stare gniazdo, a substancya, jak pan nazywasz, także nie do pogardzenia. Nieprawdaż?
— No tak, tak bezwątpienia, ale gdzie jej się równać z Michalinką! Tamta pani, to nie dla ciebie żona, panie Witoldzie.
— Przecież ja się teraz żenić nie myślę.
— Nie myślisz? hm, zapewne; ale gdybyś my-