Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach! także pytanie! chorego chcę odwiedzić. Powiedz-że mi pan coś więcej o Maciejowie. Co porabia pani Lucyna? Musiała biedaczka dużo przecierpieć.
— Swoją drogą ubrana zawsze jak laleczka.
— Przecież minęły czasy, w których ludzie wyrażali swój smutek, rozdzierając na sobie szaty i przykrywając się worem...
— No, ja też nie mówię o smutku — powiadam tylko, że pani Lucyna tak wygląda, jakby ją kto z pudełeczka wyjął.
— Nie mogę z panem dojść do ładu.
— Proszę pani, pan Witold...
— Jest w tej chwili na polowaniu i przypuszczam, że stan jego zdrowia jest kwitnący, jak zwykle...
— Tak... ale przyjdzie czas, że się to kwitnięcie skończy, zacznie mizernieć i chudnąć.
— Fe! dla czego mu pan taką przyszłość przepowiada — niech kwitnie w jak najdłuższe lata...
— No — a jeżeli się zakocha bez wzajemności? Poeci powiadają, że w takim fatalnym wypadku łatwo zeschnąć jak wiórek, jak skoszony kwiatek...