Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A któż mu broni zakochać się z wzajemnością?
— Otóż w tem sęk... Właśnie widzi pani, pan Witold, chociaż sam mi tego nie powiedział, ale domyślam się, że...
— Nie każdy domysł bywa trafny...
— Moje prawie zawsze.
— Czy pan dobrodziej nie ufa sobie zanadto?
— Przeciwnie, najczęściej sobie niedowierzam — ale w tym razie tak łatwo być domyślnym, że nawet mój maleńki dar odgadywania może dawać najpewniejsze rezultaty. Pan Witold...
— A cóż robi pan Karol? nic mi pan o nim nie mówił.
— Pan Karol gospodaruje.
— Tak? a więc zapewne dla tego od dwóch tygodni nie był u nas. Ciekawa jestem bardzo, jak się z tej roli wywiązuje?
— A no, każdy jak umie tak pana Boga chwali, zresztą cóż to za sztuka gospodarować teraz, na późnej jesieni. Dopóki mrozów niema orze się trochę, oto i całe gospodarstwo... trochę roboty w folwarku... nic więcej.
— No — ale idzie mu to składnie?