Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie o to idzie, mój panie Karolu... Choroba, której uległ twój ojciec, nie wymaga pomocy znakomitości. I ci panowie, którzy tu dziś byli, są dobrzy praktycy i co trzeba będzie zrobią bezwątpienia.
— Więc o cóż panu idzie?
— Folwark duży, a pan sam, panie Karolu, powiadasz, że do gospodarstwa zamiłowania nie masz, że to się z przekonaniem twojem nie zgadza.
Pan Karol wsparł głowę na rękach.
— Tak jest — rzekł — ja to istotnie mówiłem...
— A nie sposób tak dużego majątku bez zarządu pozostawić.
— Prawda... prawda...
— Widzisz więc, na jakiś czas, dopóki się czegoś stanowczego nie przedsięweźmie, jabym ekonomował tu...
— Pan?
— A cóż?! Mikołaj przyjacielem mi był i jest. Kochałem go zawsze i dziś kocham, więc...
— To niepodobna.
— Dlaczego, mój panie Karolu, dlaczego?
— Nie sposób.
— Proszę cię, pomyśl. Ja obowiązków żadnych