Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciężko, a oczami wpółprzymkniętemi, a przy nim, na zmianę, czuwały to panna Weronika, to córka.
Ta ostatnia bardzo odczuła nieszczęście. Zapomniała o pretensyach swoich, o nudach wiejskich, pragnieniu wyjazdu — o wszystkiem. Widziała tylko przed sobą cierpiącego ojca i postanowiła pilnować go nieodstępnie. Przebudziło się w niej serce córki.
Gdy już wieczór zapadł i światło zapalono, Symplicyusz pana Karola na osobność poprosił.
— Słuchaj-no — rzekł — panie Karolu, wybacz staremu, że może nie w swoje rzeczy się miesza, ale widzisz, ojciec twój jest mi z dawnych, z dawnych lat przyjacielem.
— Co pan chce przez to powiedzieć?
— Ha, no widzisz... sam słyszałeś, że doktorzy aczkolwiek robią nadzieję, uprzedzają jednak, że choroba przeciągnąć się może długo, bardzo nawet długo.
Niestety!
— A zatem trzeba coś przedsięwziąć.
— O, nie wątpisz pan chyba, że jeżeli będzie potrzeba, to najznakomitszego lekarza sprowadzę, choćby, Bóg wie, jak zdaleka.