Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

działo się jednak, że w takich wypadkach... A nieszczęście, nieszczęście wielkie...
Chory oczy otworzył. Panna Weronika chustkę w wodzie zmoczoną położyła mu na czole.
Chciał coś przemówić, lecz nie mógł... twarz miał skrzywioną szczególnie...
— Panie, — zapytała zapłakana córka, — jak to się stało? kiedy?
— Ha... w stodole... najweselszy był, najzdrowszy... gorączkował się trochę na żyda, jak zwykle... Cug pociągnął i upadł...
— Ja zawsze mówiłam, — odezwała się panna Weronika, — zawsze mówiłam: po co to chodzenie do stodół? Poco dreptanie po folwarku? Czy to nie ma ludzi? Czy nie lepiej przyjąć ekonoma? przecież Maciejów mógłby nawet zdobyć się na utrzymanie rządcy. Ale co to pomoże? Kto wytłomaczy? Kto przekona?
— Daj pani pokój, panno Weroniko, — rzekł niechętnie Symplicyusz, — utyskiwania choremu nie pomogą.
— Panowie tak zawsze...
— Biedny, biedny ojczulek, jak on musi cierpieć...