Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łóżko, rozbierzmy... Panno Weroniko proszę posłać łóżko... prędko tylko, moja pani. Panie Karolu rozbierzmy go... a wy chłopcy, — rzekł zwracając się do parobków — zaprzęgać i każdy w inną stronę po doktora... który pierwszy doktora przywiezie dukata dostanie!
— Ratujmy go, panie Symplicyuszu, ratujmy, — szeptał pan Karol... — Weronisiu powiedz Lucynce...
Nie potrzeba było mówić, gdyż w tej chwili pani Lucyna wbiegła i z krzykiem bolesnym rzuciła się na kolana przy łóżku.
— Ojcze! ojcze!
Symplicyusz odsunął ją delikatnie.
— Pani, proszę odejść... Ja mu krew puszczę... zanim doktór przybędzie...
Zaczął krzątać się starowina, obwiązał rękę chorego ręcznikiem i dobywszy ostry nożyk ciął w żyłę.
Krew z początku kroplami, potem cienkim strumyczkiem sączyć się zaczęła.
— Bogu dzięki, — rzekł Symplicyusz... — nie wiem czy dobrze, czy źle zrobiłem... ale zdaje mi się że dobrze... zresztą Bóg wie... ja nie lekarz, wi-