Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A no wyłatało się jakoś... dałem nowe poszycie, z tyłu podparłem ścianę, bo to ja, proszę cię po staroświecku — nowych budowli nie lubię — i trzymam się tej zasady, co to powiada „łataj, podpieraj — a zbieraj.“
— Na moje sumienie, to jest bardzo mądre słowo, — wtrącił Jankiel.
— Cóż to, kupca masz, widzę? — zapytał Jajko, spostrzegłszy Jankla kłaniającego się nizko...
— A tak, przyjechał.
— Wielmożny pan Jajko, przecież mnie dobrze zna...
— A znam, znam jak łysego konia... Ja panie Janklu wszystkich żydów znam...
— To prawda jest — i żydki też wielmożnego pana znają.
— Ale chyba nie bardzo go lubią? — rzekł pan Mikołaj z uśmiechem.
— Proszę wielmożnego pana, — odezwał się Jankiel, — różne na świecie są gatunki lubienia. Za co my pana Jajkiego mamy nie lubić? Sprawiedliwy człowiek jest... kto kiedy od niego miał krzywdę?
— No tak, ale...