Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widzi pan dobrodziej, ale to się w każdym interesie i w każdym człowieku zdybuje...
— I w każdym handlu naturalnie...
— Dla czego nie?
— Cóż pan Jankiel dziś kupuje w Maciejowie?
— Chciałbym trochę żyta ale nie dużo. Ja się boję dużo — teraz cena zła, czas niepewny.
— A kiedyż on pewny bywa?
— I to prawda, człowiek nigdy nie wie czego się ma spodziewać. Jedni powiadają, że będzie na dwadzieścia lat spokój, drudzy mówią, że lada tydzień zrobi się wojna. Tymczasem i spokoju nie ma i wojna nie jest. Niech kto będzie mądry i prowadzi interes na terminowe kontrakty... z taką paskudną procedurą! — Kupcy boją się.
— To już haftujesz, panie Janklu, — odezwał się Symplicyusz — bo dawno nie było takiego ruchu w handlu zbożowym jak obecnie. Ceny idą w górę.
— Jakto idą? Ja panu dobrodziejowi przyniosę kontrakt na piśmie, że kupiłem niedawno żyto i pszenicę po ośm rubli parę!
— Chyba u jakiego bankruta...