Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

warczne zaczęły ujadać i wielka bryka, zaprzężona w dwa duże chude koniska wtoczyła się na dziedziniec.
Widać, że jadący spostrzegł pana Mikołaja, gdyż zamiast przed domem, kazał chłopcu swemu przed stodołą brykę zatrzymać.
— Ho! ho! — zawołał pan Mikołaj, — skądże tak rano?!
— Umyślnie do wielmożnego pana, — odrzekł gruby żydziszko, z trudnością gramoląc się z bryki — na moje sumienie naumyślnie!
— To dobrze, to bardzo dobrze, czemże ci mogę służyć mój Janklu?
— Co to jest służyć?! Kto widział, żeby taki pan żydkowi służył — to my panom służymy, jak wypadnie potrzeba...
— No, już ja wam za te usługi bardzo pokornie dziękuję.
— Niech wielmożny pan dwa razy tego nie powie...
— Ciekawym dla czego?
— Kto może wiedzieć co będzie? Dziś wielmożny pan dziękuje — a może jutro...