Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale tak się Lucynce zdaje, niby to zawsze można płakać? Nie można, niema kiedy... To w kuchni co przypalą, to z drobiem jakiś wypadek — to znowu nabiału trzeba dojrzeć... to to, to owo... Niema kiedy, jak Lucynkę kocham, tak niema... Płaczę też najczęściej w nocy, gdy spać nie mogę, albo w niedzielę, jak roboty nie mam i zacznę sobie różne rzeczy przypominać... Oto teraz naprzykład widzę, że Lucynka płacze — to i mnie na płacz się zbiera, siadłabym przy tobie i płakała — ale nie mogę, bo dziś pranie. Idę już, płacz, płacz Lucynko sama — bo czasem dobrze jest wypłakać się — to ulgę przynosi...
— Czy niema Karola? — spytała pani Lucyna, podnosząc się z kanapki i ocierając oczy chusteczką.
— Niema, niema go, pojechał.
— Czy nie mówił dokąd jedzie i kiedy powróci.
— Dokąd pojechał, to ja wiem, chociaż nic nie mówił.
— A zkąd wiesz?
— Byłam na dziedzińcu i widziałam jak wyjeżdżał. Konno pojechał, w stronę Czarnej — a pę-