Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dził tak, że aż krzyknęłam Jezus Marya! żeby choć jakiego wypadku nie miał, chowaj Boże...
— To już w tym tygodniu drugi raz...
— Do Czarnej? Tak, drugi, a może nawet i trzeci. Trudno rachunku dojść, gdyż prawie codzień tam jeździ.
— Szczególna rzecz doprawdy...
— A cóż... ja się nie dziwię... Panna ładna... jużci przyzna Lucynka że ładna, nawet mojem zdaniem bardzo ładna... Nie często można spotkać taką twarz...
— Tak sobie... ujdzie.
— A nie! to mało powiedziane, panna ładna! To też powiadam: nic dziwnego że Karolek tam jeździ.
— Przypuszczasz, że się zakochał?
— Dlaczego nie?
— Niby to tak łatwo!
— Oh łatwo! i jak łatwo, — rzekła z westchnieniem stara panna.
Pani Lucyna uśmiechęła się?..
— Zkądże ty wiesz o tem? — zapytała.
— Ludzie tak mówią.
— A może doświadczenie własne... przyznaj się!