Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 281 —

głębił, że nie słyszał turkotu nadjeżdżającej bryczki; dopiero silny, dźwięczny głos wyrwał go z tej zadumy:
— Doktorze!
— Ach! pan Jan — odrzekł. — Co tu robisz? dokąd jedziesz?
— Do miasta. Ale co doktor tu robi?
— Wyszedłem, aby przypatrzeć się wiośnie, może ostatniej już dla mnie.
— I wybrał pan taki punkt dla swoich obserwacyi?
— Wiosna jest wszędzie, mój młody przyjacielu.
— Prawda, ale ludzi tu niema. Zapomniał już pan drogi do Krasek, do Królówki. Stryjenka żali się, że pana od dwóch tygodni nie widziała, a ciotka wybiera się, aby panu powiedzieć słowa prawdy. Polecono mi, żebym kochanego doktora przywiózł koniecznie.
— A cóż tam u was?
— Jak zwykle. Niech doktor siada, podwiozę; w mieście wypadnie mi zabawić z godzinę, a później pojedziemy razem. Dobrze?
— Niech i tak będzie, pojadę, ale przecież wstąpisz do mnie?
— Byłbym to w każdym razie uczynił, nie tylko z polecenia stryjenki, ale i z własnej chęci. Stęskniliśmy się wszyscy za panem. Eh, doktorze, wybrałbyś się do nas na parę tygodni przynajmniej; czas taki piękny, wio-