Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 263 —

— Ale nie, nie! tylko niechże pan zacznie, bo schnę z niecierpliwości. Coby to za rzecz mogła być u nas, o której jabym nie wiedziała? To niesposób, niepodobna!
— A widzi pani. Czy wasza panienka nie wychodzi za mąż?
— Skąd znowu? Ani jej się śni. Ona taka dziwna. Niejeden już w konkury zajeżdżał i z grochowym wieńcem odjechał. Nieboszczyk pan Piotr nieraz gniewał się, bywało, tak, że niech Bóg broni, a ona nie i nie. Upartość w niej wielka, w matkę się widać wdała, bo nasza pani to też: jak się zatnie, to kamień. Wszyscy u nas tak; ja sama, choć przecie nie równam się z niemi, bo cóż ja tam, biedna sługa, ale zaciąć się umiem i żeby nie wiem co, nie ustąpię. Skałę prędzej ukruszy. Pamięta pan, jak się ten ekonom do mnie przyczepił i żenić się chciał? Pani namawiała mnie, panienka i nieboszczyk pan Piotr, a ja zacięłam się i nie. Mówią: a dobry, a porządny, a stateczny, a los będziesz miała; a ja powiedziałam: nie chcę, i poszedł sobie, jak zmyty.
— Bo się nie umiał brać do rzeczy.
— O, proszę! Ciekawam, ktoby umiał, jeżeli ja nie miałam przekonania?
— Niedaleko szukając, jabym potrafił.
— Niech-no pan Pakułowski głupstw nie plecie!