Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 210 —

stać przy stryju, to już choćby codzień z utęsknieniem czekać będziemy listów od ciebie. Pamiętaj.
— Nie zapomnę, Andziu; bądź zdrowa.
— Jedź, jedź, mój braciszku, niech cię Bóg prowadzi.
Ucałowany przez ciotkę i przez siostrę, młody człowiek odjechał i długo jeszcze oglądał się poza siebie, aby chociaż spojrzeniem przesłać im pożegnanie.
Nazajutrz panna Anna była w Królówce; zasypano ją pytaniami, dotyczącemi polowania i zapowiedzianych festynów u pana Topaza.
Andzia nie umiała na te pytania odpowiedzieć. Panna Ludwika, usłyszawszy o depeszy i nagłym odjeździe pana Jana, pobladła i posmutniała. Przykro jej się zrobiło, że nie pożegnał się z nią i nie powiedział, kiedy powróci. Czarne jej oczy zaszły łzami; aby ukryć wzruszenie, wyszła do swego pokoju. Za chwilę znalazła się przy niej Andzia, objęła ją ramieniem, przycisnęła do piersi i rzekła:
— Smutno ci?
Dziewczę zaczęło się wymawiać.
— Oczywiście, zmartwiła mnie depesza o panu Piotrze; żal mi go... Taki szczery przyjaciel, opiekun nasz, a nawet dobroczyńca... więc posmutniałam.